piątek, 18 września 2009

"PARSZYWE DRANIE"


Koledzy blogerzy napisali dwie bardzo fajne, choć krytyczne recki "Bękartów", to i ja postanowiłem wrzucić swoje 3 grosze:

Gdyby ten tytuł (nagłówek posta)nie został już zaklepany dla innego filmu, pewnie tak należałoby przetłumaczyć najnowsze dzieło Tarantino. "Bękarty wojny" sugerują nie wiadomo jak wstrząsający dramat wojenny. Tymczasem jest to kolejna wariacja Quentina na temat... tym razem wojennych filmów akcji z lat siedemdziesiątych. Ale to również może zmylić potencjalnego widza, bo akcji w filmie Tarantina jest tyle, co w dr.Housie (może pod koniec trochę się proporcje zmieniają na korzyść "łubudu") i trzy razy tyle gadania. Niektóre dialogi rozciągają się niemożebnie. Są chwile, że niejeden widz, zbombardowany długaśnymi scenami, z pewnością zacznie nerwowo patrzeć na zegarek i co chwila błagalnie spoglądać w stronę drzwi wyjściowych... Niejeden widz może tak... Ja nie.
Ja kupuję te dłużyzny w całości. I tak jak Tarantino wysyca do granic możliwości każdą scenę, tak ja sycę się później każdym niuansem, każdą bystrą ripostą, każdym grymasem twarzy złego pułkownika Landy (Oscara dla Waltza poproszę). Podziwiam też inscenizacyjny talent Tarantino, czego przykładem jest arcygenialna scena we francuskiej oberży, jego umiejetność zagrania każdym detalem, każdym gadżetem w filmie (fajka Landy, szklanka mleka, gra w karty)... itd itd.
I co z tego, że film jest stylowo nierówny ("Kill Bill" też był)? Co z tego, że miejscami faktycznie przynudza, a funkcjonalnośc niektórych postaci jest więcej niż zastanawiająca? "Bękarty Wojny" to świetna rozrywka dla tych, którzy lubią zupełnie beztroską i nieskrempowaną zabawę konwencją, ale zabawę poprowadzoną mistrzoską reką.

2 komentarze:

kolec pisze...

Mnie Kill Bill 1 znudził totalnie, od tamtej pory nie dotykam gościa. Ale za to Pulp Fiction, rzecz jasna, jest ekstra.

Kaj-Man pisze...

"De gustibus trolejbus" jak mawiał mój dziadek. Ja na Kill Billu bawiłem się świetnie.